NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » ARCHIWUM » WYPAD NA ŚLEŻĘ - 6 GRUDNIA 2008

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Wypad na Śleżę - 6 grudnia 2008

  
Pawel_QQ
19.11.2008 11:03:30
poziom 4

Grupa: Moderator

Posty: 209 #182196
Od: 2008-9-27
Średniowieczny kronikarz i biskup Thietmar z Merseburga napisał na początku XI wieku o Ślęży: "Owa góra wielkiej doznawała czci u wszystkich mieszkańców z powodu swego ogromu oraz przeznaczenia, jako że odprawiano na niej przeklęte pogańskie obrzędy”.

Ślęża jest najwyższym szczytem Przedgórza Sudeckiego (wysokość - 718 m n.p.m.) i przy dobrej pogodzie widoczna jest z Wrocławia (m.in. z "teków" bardzo szczęśliwy ), od którego oddalona jest zaledwie o 35 km. Wszystkich, którzy chcieliby wejść na jej wierzchołek, poznać ciekawe zakątki, otrzeć się o tajemniczą aurę (którą oddaje cytat z początku posta) serdecznie zapraszam na wyprawę, którą organizuję.

Kiedy: 6 grudnia 2008 r. (sobota)
Czym jedziemy: autobus nr 522 z Dworca PKS, odjazd o godzinie 7.00, stanowisko 6
Koszt: bilet w jedną stronę 6 zł (w drugą tyle samo wesoły )
Powrót: w godzinach popołudniowo-wieczornych
Co zabrać: suchy prowiant i mokre picie, ciepłe ciuszki, może się przydać latarka i mapa Ślęży

Przewodnik (czyli ja bardzo szczęśliwy ) poprowadzi Was swą autorską trasą (częściowo poza szlakami turystycznymi, co jednak nie znaczy, że będziemy iść na przełaj oczko ) i pokaże Wam większość najciekawszych miejsc na zboczach Ślęży, jak również fachowo objaśni co widać z wieży widokowej na wierzchołku (o ile widoczność będzie większa niż 10 metrów...).


ZAPRASZAMwykrzyknik
  
Aga
19.11.2008 15:39:38
poziom 2



Grupa: Moderator

Lokalizacja: koło okna ;)

Posty: 93 #182256
Od: 2008-9-27
A zdajesz sobie sprawę z tego, że jest to teren rezerwatu przyrody i chodzenie poza wytyczonymi szlakami turystycznymi jest niezgodne z prawem ?
  
Radek_K
19.11.2008 17:13:47
poziom 4



Grupa: Administrator 

Lokalizacja: kwantowo nieoznaczona

Posty: 239 #182314
Od: 2008-9-26
Z tego wniosek, że w konflikt z prawem wdała się większość uczestników Tropiciela poruszony
  
Aga
19.11.2008 18:36:31
poziom 2



Grupa: Moderator

Lokalizacja: koło okna ;)

Posty: 93 #182359
Od: 2008-9-27
Co innego zgubić się w nocy a co innego zaplanować wycieczkę w dzień poza szlakiem.

Są raczej marne szanse na spotkanie strażnika jednak to nie zwalnia od tego aby szanować przyrodę i poruszać się wytyczonymi trasami ( po coś one w końcu są ). oczko
  
Pawel_QQ
19.11.2008 19:12:00
poziom 4

Grupa: Moderator

Posty: 209 #182375
Od: 2008-9-27
To, że będę chodził poza szlakiem nie znaczy, że będę deptał po roślinkach albo zakłócał spokój zwierzątkom. Na Ślęży jest od groma dróg i ścieżek leśnych, którymi można się poruszać. Poza tym rezerwat to tylko ścisła strefa podszczytowa.
  
grazynka
19.11.2008 20:19:27
poziom 2

Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Wroclaw

Posty: 60 #182459
Od: 2008-9-30
Ja sie chetnie przejde...przed swiętami dobrze jest sie troche poruszać. Chyba ze bedzie bardzo bardzo zimno to wtedy..no moge zmienic zdaniewesoły
  
KasiaP
20.11.2008 14:24:03
poziom 3



Grupa: Moderator

Lokalizacja: Wrocław/pl. Grunwaldzki

Posty: 124 #182700
Od: 2008-10-6
będę uczestniczyć duchem wesoły
  
Floydianka
07.12.2008 18:54:02
poziom 2



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Legnica / Wrocław

Posty: 51 #189411
Od: 2008-9-27


Ilość edycji wpisu: 2
http://picasaweb.google.pl/floydianka/LA6122008 - zdjęcia Pawła
  
Pawel_QQ
07.12.2008 21:21:03
poziom 4

Grupa: Moderator

Posty: 209 #189494
Od: 2008-9-27
Wyprawa na Ślężę 6 grudnia 2008 r. – krótki opis.


Poniżej zamieszczam krótki (jak dla mnie :-) ) opis wyprawy – na pamiątkę dla tych, którzy w niej uczestniczyli i dla zaspokojenia ciekawości tych, którzy być nie mogli (a dla tych, co nie chcieli – żeby żałowali bardzo szczęśliwy ).

Sobota 6 grudnia 2008 r. zaczęła się dla mnie o godzinie 5.30, kiedy dźwięk alarmu w moim telefonie komórkowym wyrwał mnie brutalnie z objęć Morfeusza. O godz. 6.22 wsiadłem do tramwaju linii „2”. Przystanek później weszła doń Ania i tak jechaliśmy aż do Dworca PKP. Chwilę po przejściu przez „Wrocław-Główny” zadzwoniła do mnie Alina, która nie pamiętała, z którego stanowiska ma odjechać nasz autobus (a to sierota jęzor). Wraz z Anią dotarliśmy na stanowisko 6 jako pierwsi. Autobus już stał, a grupka ludzi ustawiła się w kolejkę po bilety. Do odjazdu było jeszcze 10 minut, więc czekaliśmy z Anią na pozostałych (choć nie wiedzieliśmy, ilu dokładnie ich będzie). Ledwie obróciliśmy się w stronę dworca kolejowego, dostrzegliśmy zbliżające się do nas dwie znajome sylwetki – to była Alina z Ewą. Zebrała się nas zatem czwórka. Czekaliśmy do 6.55 po czym weszliśmy do autobusu. Ja kupowałem bilet jako ostatni. Niestety nie było studenckich. W momencie, kiedy odbierałem bilet i miałem ruszać zajmować miejsce, ktoś złapał mnie z tyłu. To był Mariusz, przedstawiciel oławskich „komandosów” (znanych wszystkim uczestnikom tegorocznego obozu w Białym Dunajcu z chaty naszego DA), który spytał dokąd ma kupować bilet. Odpowiedziałem, że do Sobótki Zachodniej. Liczba uczestników wyprawy wzrosła w ten sposób do pięciu. Tymczasem po zakupie biletu Mariusz zaczął z kimś rozmawiać przez telefon. Nie, że podsłuchiwałem :-), ale wynikało z tego, że ktoś jeszcze ma do nas dołączyć. Mariusz najpierw wyjaśniał, gdzie stoi autobus, a następnie wyszedł na zewnątrz i zniknął z pola widzenia. Tymczasem mój zegarek wskazywał 6.59 – za minutę odjazd! W ostatniej chwili Mariusz pojawił się z owym „ktosiem” – okazał się nim Kamil, brat Radka. Przywitał się z nami, ale najwyraźniej nie chciał siedzieć razem z Mariuszem, bo zajął osobne miejsce. A może w ogóle nie zauważył komandosa? :-)
Autobus ruszył. Na Bielanach po raz pierwszy mogliśmy ujrzeć – z daleka jeszcze – majaczącą na horyzoncie Ślężę, z włączonym jeszcze nocnym oświetleniem 135-metrowego masztu telewizyjnego. Podróż upływała na rozmowie, a co poniektórzy nie sprawiali wrażenia do końca przytomnych i próbowali spać :-)
Na dworcu PKS w Sobótce wysiadła większość pasażerów, ale my jechaliśmy jeszcze kawałek dalej. Dość dawno nie jechałem już tą trasą i wskutek tego zarządziłem „desant” zbyt wcześnie – wysiedliśmy jeden przystanek przed „strefą zrzutu”. Na szczęście nie musieliśmy nadrabiać dużo drogi – tylko 450 metrów dzieliło nas od niebieskiego szlaku, którym mieliśmy wędrować w pierwszej fazie wyprawy. Z głównej drogi skręciliśmy wkrótce w ulicę Zamkową. Tam, nieopodal dawnego browaru, był pierwszy „spicz” przewodnika (tzn. mój :-) ), w którym pokrótce wyjaśniłem gdzie jesteśmy i co widać na wierzchołku Ślęży, który znajdował się na wprost nas w odległości zaledwie 2,5 kilometra. Kolejnym przystankiem na trasie był zamek w Górce. Niestety, brama była zamknięta, bo obiekt (w którym normalnie mieści się hotel) jest w remoncie i nie mogliśmy obejrzeć m.in. dwu romańskich lwów. Niemniej opowiedziałem co nieco o zamku, po czym zagłębiliśmy się w las porastający Ślężę.

Tu należy się pewne wyjaśnienie. Wchodziliśmy na Ślężę od strony północnej, przy czym ulica Zamkowa leży centralnie na północ od wierzchołka, a samo miasto Sobótka ulokowane jest na północno-wschodnim zboczu góry.
Spodziewałem się, że natkniemy się na pozostałości po listopadowych opadach śniegu – i tak też się stało, ale o tym za chwilę...

Początkowo szlak wznosił się w górę bardzo łagodnie, niemniej było dość ciepło i w miejscu, gdzie niebieski szlak z Sobótki Zachodniej przecina czarny szlak okrążający Ślężę, zrobiliśmy postój, by ściągnąć zbędne warstwy odzieży. „Odchudzeni” ponownie pięliśmy się pod górę, docierając do Drogi Piotra Włosta, przy której prowadzona była ścinka drewna. Skręciliśmy w prawo i po kilku minutach dotarliśmy do Bialskiego Rozdroża. Tu była przemowa nr 3 (pretekstem był obalony niemiecki obelisk, informujący o wybudowaniu trzech krzyżujących się w tym miejscu dróg, co nastąpiło okresie światowego kryzysu gospodarczego, trwającego w latach 1929-1932), a także kilkuminutowa przerwa, jako że zawsze podczas wędrówki tym szlakiem urządzałem na Bialskim Rozdrożu postój, a tradycję należy kultywować :-)

Po pokonaniu 250-metrowego odcinka drogi biegnącej skosem przez zbocze, skręciliśmy za szlakiem w lewo i od tej pory cięliśmy poziomice pod kątem 90 stopni. W ten sposób dotarliśmy do leśnej drogi obiegającej strefę podszczytową Ślęży. Nosi ona nazwę Drogi (lub Ścieżki) pod Skałami. Choć do wierzchołka było stamtąd tylko 400 metrów w linii prostej, nie poszliśmy za idącym w górę szlakiem, ale po kolejnej przerwie (kiedy po raz pierwszy poszła w ruch czekolada :-) ), wykorzystanej przeze mnie na poinformowanie zebranych co do powodu zejścia ze szlaku i historii budowy drogi, skręciliśmy w prawo. Początkowo szeroka droga przemieniła się wkrótce w wąską ścieżkę, dobrze jednak widoczną. Przy źródle św. Jana (jak zwykle suchym) nastąpiła krótka przerwa na zdjęcie i mini-wykład o ślężańskich źródłach (i ich dawnym znaczeniu w turystyce). Kawałek za źródłem zaczął się jeden z dwu najciekawszych odcinków Ścieżki pod Skałami, poprowadzony w stromym zboczu wśród skał, mchów, drzew i krzaków, gdzie czasem trzeba przechodzić przez obalone drzewa oraz wchodzić lub schodzić po kamiennych schodkach. Krótka przemowa była jeszcze przy skale o nazwie Koliba. Podczas wędrówki ścieżką stanęliśmy w pewnym momencie na rozdrożu. Było to dla mnie zaskoczeniem, bowiem szedłem już tą ścieżką kilkakrotnie, ale nie mogłem sobie przypomnieć tego miejsca. Po chwili namysłu skręciłem w prawo. Były tu wyraźne skalne schodki. Po jakichś 100 metrach zdecydowałem się jednak zawrócić, gdyż ścieka wyraźnie szła w dół i odchylała się od naszego kierunku marszu. Był to niewątpliwie jakiś stary niemiecki szlak turystyczny, dziś już zapomniany. Obiecałem sobie, że kiedyś tu wrócę i przejdę się nim, ale teraz nie było na to czasu. Właściwa ścieżka zaprowadziła nas po ok. 350 m od rozdroża do niebieskiego szlaku. Tu krótki wykład o czekającym nas odcinku niebieskiego szlaku, noszącym miano „Skalnej Perci” – fragmencie jakby żywcem wyjętym z Tatr Wysokich. Opowiedziałem m.in. o mojej przygodzie z marca 2004 r., gdy w ukrytą pod śniegiem szczelinę wpadła mi tu po pas noga.
Następny „postój na opowieść” był przed Olbrzymkami. Opowiedziałem tam legendę o Johannie Beerze, świdniczaninie, który dawno temu w dniu podwójnego święta, gdy wstaje z martwych przyroda i Zbawiciel świata, miał odnaleźć w tychże właśnie Olbrzymkach pieczarę, w której siedziało trzech starców. [reszty legendy nie opowiem – niech żałują Ci, co nie byli jęzor]
Wkrótce później stanęliśmy na szczycie Olbrzymków – zaledwie 600 metrów od widocznego stamtąd jak na dłoni wierzchołka Ślęży. Zeszliśmy w dół i po krótkim prostym odcinku czekało nas ostatnie podejście przed szczytem. Wcześniej udało mi się trafić kawałkiem śniegu (był tylko w ilościach śladowych, mokry i zbity) w nogawkę Mariusza oraz prawie trafić śnieżną kulką Radka ;-)
Ów ostatni odcinek prowadził po kamiennych schodkach, które były częściowo oblodzone. Na szczęście nikt się nie obalił, choć trzeba było iść ostrożnie. Wyszliśmy tuż przy wieży widokowej, gdzie zakładaliśmy na siebie z powrotem wszystkie ciepłe rzeczy oraz czapki i rękawiczki, jako że taras widokowy wieży jest jednym z tych miejsc, gdzie praktycznie zawsze wieje wiatr. Istotnie po wejściu na ostatnie „piętro” wieży zrobiło się lodowato. Widoczność nie była rewelacyjna, ale wystarczająco dobra, by dostrzec szereg charakterystycznych punktów jak Świdnicę, Sobótkę, Rogów Sobócki, Wrocław, zalewy: Sulistrowicki i Mietkowski, Wzgórza Oleszeńskie i Kiełczyńskie, górę Radunię, liczne rozczłonkowane pasma Wzgórz Strzelińskich, Niemczańskich i Bielawskich oraz – na południu - pofalowaną linię Gór Sowich, za którymi zaczyna się Ziemia Kłodzka, po której tak niedawno stąpaliśmy podczas rajdu jesiennego Redemptora...
Wiatr nie pozwolił zbyt długo cieszyć się widokami, dlatego też zeszliśmy z wieży dość prędko. Parę słów objaśnienia przy kościółku oraz niedźwiadku ślężańskim (tu w rolę Romulusa i Remusa wcielili się Mariusz z Kamilem :-) ), spojrzenie na Wrocław z miejsca obok krzyża i długo oczekiwana przerwa śniadaniowa w domu turysty. Po konsumpcji zasadniczej części posiłku (uatrakcyjnionej m.in. moją opowieścią o niemieckim modelu turystyki) przystąpiliśmy do świętowania Mikołajków – każdy wydobył już wcześniej z plecaka coś dobrego (czekolady były chyba w 4 smakach :-) ) i wspólnie zajęliśmy się pałaszowaniem tych dobrodziejstw. Ok. godz. 11 postój dobiegł końca. Rozpoczęliśmy zejście czerwonym szlakiem, wiodącym w stronę Sulistrowic. Przy wałach kultowych i Świętym Źródełku były krótkie postoje na moje przemowy, poświęcone pogańskiemu wątkowi przeszłości Ślęży oraz temu, czemu historycy nie lubią archeologów (i vice versa :-) ).
Dotarliśmy ponownie do drogi pod Skałami, tyle że z drugiej niż poprzednio strony. Nią podążaliśmy jakiś czas poziomo, by odbić wreszcie w prawo – do Skał Władysława. Tu kolejna legenda, tym razem o księciu Władysławie II zwanym Wygnańcem i Piotrze Włoście (wykazuje ona zadziwiającą zbieżność do opowieści związanej z Dębem Piotra Włosta, znajdującym się naprzeciw wylotu ul. Wittiga we Wrocławiu :-) ). Następnie po 116 kamiennych schodach (solidna niemiecka robota z początku XX wieku :-) ) dotarliśmy na szczyt skał, uprzednio odwiedziwszy jeszcze Źródło Anny (skąd zaczerpnąłem wody dla rodzinki :-) ). Po kontemplacji widoczków i kilku zdjęciach (Ewa, nie patrz w obiektyw :-) ) zeszliśmy z powrotem na dół i ścieżką będącą starym niemieckim szlakiem (tu i ówdzie widoczne były nieśmiertelne kamienne schodki) ruszyliśmy w stronę ostatniej atrakcji – grodziska koło Będkowic. Z miejsca zwanego przeze mnie „Trójzębem” (ze względu na charakterystyczny kształt na mapie rozchodzących się tu dróg) ruszyliśmy na przełaj w dół. W południe zmówiliśmy Anioł Pański i chwilę później dotarliśmy do Tereśnej Drogi, którą biegły dwa archeologiczne szlaki, czerwony i czarny. Idąc za nimi dotarliśmy w zwiększonym składzie (przyłączył się do nas... pies) do cmentarzyska kurhanowego z VII-X w., położonego w pobliżu dawnego grodu plemienia Ślężan (którzy, jak rzecze Geograf Bawarski, mieli ich łącznie 15). Kurhany były niewielkie, a co ciekawe, na niektórych stały wypalone znicze. Ogółem w okolicy jest tych kurhanów ok. 50. Po przestudiowaniu tablicy informacyjnej dotarliśmy, mijając wiaty i miejsce na ognisko, do dawnego grodziska. Stały tu dwie zrekonstruowane drewniane chatki (trzecia była nieco dalej za krzakami i do niej nie doszliśmy) oraz resztki dawnego żurawia, a w oddali widać było bramę. Po refleksjach nad poziomem życia i sposobami spędzania czasu 1200 lat temu i dzisiaj oraz wykonaniu przed wejściem do chaty pamiątkowego zdjęcia słowiańskiej rodziny, pardon – uczestników wyprawy :-) , wróciliśmy do miejsca, gdzie stały wiaty. Tu była kolejna przerwa na jedzonko (i czekoladę :-) ). Mogłoby się wydawać, że jest już późne popołudnie, a jeszcze nie było 13!
Ostatni etap naszej drogi przebiegał w większości czerwonym szlakiem archeologicznym z dodatkiem ścieżek i dróg leśnych. Obok kaplicy leśnej blisko Sobótki zrobiliśmy ostatni postój. W jego trakcie przeszła koło nas para, która najpierw długo studiowała schemat sieci szlaków na Ślęży, a następnie dała za wygraną i spytała nas, którędy na szczyt. Wskazałem im czerwony szlak (którym zresztą przyszli z Sobótki). Jako że dochodziła już 14, a słońce zachodziło tego dnia o 15.24, istniało duże prawdopodobieństwo, że ze szczytu będą schodzili po ciemku (pozdrawiamy Prawdziwych Turystów), a nie sądzę, że osoby poruszające się w górach bez mapy mają przy sobie latarki...
Dotarliśmy do ulicy Piotra Własta, gdzie spotkaliśmy kota, dzięki czemu co poniektórzy mogli się odstresować :-) i wkrótce dotarliśmy do dworca PKS w Sobótkę – w samą porę, by obejrzeć odjazd autobusu do Wrocławia... Z rozkładu jazdy wynikało, że kolejny będzie o 15, za ponad 3 kwadranse. Alina podsunęła myśl, by iść do jakiejś knajpy. Najpierw poszliśmy do Rynku, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na pizzerię „Biała Dama” niedaleko PKS-u (zresztą czy w Sobótce cokolwiek jest daleko od czegoś? :-) ). Tu zamówiliśmy prastary słowiański napój, ceniony do dziś - zwłaszcza przez studentów :-) 10 minut przed godziną 15 opuściliśmy lokal i zjawiliśmy się na dworcu. Po chwili przyjechał autobus. Chętnych do jazdy było sporo, a ja załapałem się jako drugi w kolejce :-) Niechcący dałem Panu Kierowcy dwie monety po 1 zł zamiast 1 x 5 i 1 x 1 zł – niestety się zorientował bardzo szczęśliwy Podróż powrotna ponownie upływała na rozmowach, tudzież fotografowaniu przeze mnie uczestników wyprawy (paparazi już drżą z mego powodu o swe posady :-) ). Przed godziną 16 dotarliśmy do Wrocławia, przebijając się przez spory korek na Bielanach (rodzinne sobotnie zakupy w hipermarketach). Na dworcu PKS rozstaliśmy się z Anią i Kamilem, zaś przed dworcem PKS z Mariuszem. W trojkę (z Aliną i Ewą) doszedłem na pl. Grunwaldzki, skąd już w pojedynkę tramwajem wróciłem do domu, na zasłużony obiad :-)




Dziękuję uczestnikom wyprawy (w kolejności alfabetycznej :-) ):
- Alinie
- Ani
- Ewie
- Kamilowi
- Mariuszowi
za udział w zorganizowanej i prowadzonej przeze mnie wyprawie oraz mile spędzony czas. Do zobaczenia ponownie na szlaku (lub poza nim :-) )wykrzyknik


PS Cyfrą dnia była szóstka:
- wyprawa miała miejsce 6 grudnia
- wzięło w niej udział 6 osób
- autobus do Sobótki Zachodniej odjeżdżał z 6 stanowiska
- wędrówka trwała 6 godzin
- bilet z Sobótki do Wrocławia kosztował 6 zł
[niestety nie było autobusu o 6 rano i dlatego jechaliśmy o 7.00 lol]
  
Radek_K
07.12.2008 22:28:19
poziom 4



Grupa: Administrator 

Lokalizacja: kwantowo nieoznaczona

Posty: 239 #189539
Od: 2008-9-26
Chyba zmienię czcionkę na forum
  
olap
08.12.2008 08:46:38
poziom 1



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Rzeczyca/Wrocław

Posty: 47 #189594
Od: 2008-10-1
zazdroszczę Wam tej wyprawy, ja musiałam spędzić weekend z ekonometrią smutny
  
Floydianka
08.12.2008 19:47:42
poziom 2



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Legnica / Wrocław

Posty: 51 #189819
Od: 2008-9-27
Ależ się zbulwersowałam! Ale teraz to ja mogę się popastwić nad jakimś Twoim tekstem jęzortaki dziwny

"Alina, która nie pamiętała, z którego stanowiska ma odjechać nasz autobus (a to sierota )" - obie z Ewą nie pamiętałyśmy i nie oznacza to, że jesteśmy sieroty jęzor A i Kamil też nie pamiętał, skoro dzwonił do Mariusza jęzor

"a co poniektórzy nie sprawiali wrażenia do końca przytomnych i próbowali spać" - chociaż raz nie chodzi o mnie! bardzo szczęśliwy

"Po chwili namysłu skręciłem w prawo. Były tu wyraźne skalne schodki. Po jakichś 100 metrach zdecydowałem się jednak zawrócić, gdyż ścieka wyraźnie szła w dół i odchylała się od naszego kierunku marszu." - ...a Alina od początku mówiła, że trzeba iść w górę jęzor

"prawie trafić śnieżną kulką Radka" - chodzi raczej o brata Radka, Kamila


Tak ogółem to fajnie to napisaałeś i chyba to mnie motywuje aby też coś skrobnąć na blogu jęzor Jak znajdę chwilę wolnego czasu na pewno nadrobię braki taki dziwny
  
Pawel_QQ
08.12.2008 22:42:44
poziom 4

Grupa: Moderator

Posty: 209 #189937
Od: 2008-9-27
"Ależ się zbulwersowałam!"
Trinken Sie Earl Grey bardzo szczęśliwy

"obie z Ewą nie pamiętałyśmy i nie oznacza to, że jesteśmy sieroty"
Niech będzie - sierotki pan zielony

"A i Kamil też nie pamiętał, skoro dzwonił do Mariusza"
Jakby zadzwonił do mnie... wesoły

"...a Alina od początku mówiła, że trzeba iść w górę"
a mnie niesamowicie ciągnęła ta tajemnicza ścieżka ze schodkami oczko

"chodzi raczej o brata Radka, Kamila"
Jawohl, mein Fehler zakręcony

"Jak znajdę chwilę wolnego czasu [...]"
Do emerytury daleko jęzor
  
Floydianka
10.12.2008 16:12:38
poziom 2



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Legnica / Wrocław

Posty: 51 #190968
Od: 2008-9-27


Ilość edycji wpisu: 1
A oto i moja wersja zdarzeń: http://floydianka.blogspot.com/2008/12/mikoajki-na-ly.html

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » ARCHIWUM » WYPAD NA ŚLEŻĘ - 6 GRUDNIA 2008

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!


TestHub.pl - opinie, testy, oceny