NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » TROPICIEL » TROPICIEL 6 – TAK BYŁO

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

TROPICIEL 6 – tak było

  
Pawel_QQ
30.05.2011 15:01:28
poziom 4

Grupa: Moderator

Posty: 209 #705990
Od: 2008-9-27


Ilość edycji wpisu: 2
Kolejna edycja TROPICIELA za nami. Tradycyjnie wzięło w nim udział grono ludzi związanych z DA Redemptor - zarówno jako uczestnicy, jak i w organizacji. Poniżej „krótka” relacja opisująca, jak zapamiętałem to wydarzenie.


Środa, 25 maja 2011 r., godzina 20.01
Dzwoni komórka. Na linii Maciek Gaczoł. Pyta, czy nie pomógłbym jutro w pakowaniu rzeczy na TROPICIELA. Nigdy jeszcze w tym nie uczestniczyłem, więc... czemu nie? Odpowiadam, że jutro do 15.30 pracuję, a zaraz po pracy mogę przyjść. Maciek mówi, że chcieliby się wyrobić do 16, ale w praktyce codziennie siedzą dłużej. Na pewno dowiem się z kim będę na punkcie. To do jutra!


Czwartek, 26 maja 2011 r.
Siedząc od rana w pracy staram się sprawdzić połączenia do Bystrzycy, czyli bazy rajdu. Poprzedniego dnia próbowałem załatwić sobie miejsce w samochodzie. U jednej osoby miejsc brak, druga jedzie zbyt późno, bym był na godzinę 12.00, o której mają się stawić organizatorzy... Pozostaje komunikacja publiczna. Ostateczny rezultat – PKS do Oławy, a potem – także autobusem - z Oławy do Bystrzycy. Planowany czas przybycia do bazy – 12.30. Pół godziny spóźnienia to chyba nie koniec świata?
Po południu odbieram tropicielowego maila z „rozkładem jazdy” czyli składem ekipy. Tym razem punkty kontrolne nie są oznaczone cyframi, a literami. Zostałem przydzielony do punktu T („T” jak „TROPICIEL” :-) ), a towarzyszyć mi będzie Anna Szulga. Kto to jest, nie mam pojęcia. Ale wkrótce poznam :-)
Po godzinie 15 szef mówi, że możemy wyjść dziś wcześniej – tak więc o 15.30 docieram do CIRS-u. Na trzecim piętrze spotykam na korytarzu Sajmona. Idę w lewo w kierunku sali, gdzie 2 tygodnie wcześniej było spotkanie organizacyjne, ale Sajmon zawraca mnie i kieruje do pokoju, gdzie siedzi Maciek. Kończy coś wklepywać na komputerze, więc siadam przy biurku i czekam. Widzę mapę „TROPICIELA 6”, więc z ciekawością po nią sięgam i sprawdzam rozmieszczenie punktów na tej edycji. Oczywiście najpierw szukam tego, gdzie będę ja... Jest! Na południe od bazy na leśnej polanie.
Potem idziemy do sali, gdzie leży 1001 rzeczy związanych z rajdem: nagrody, regulaminy, rzeczy potrzebne na punktach i wiele, wiele innych.
Przez następne 3 godziny tnę na gilotynie testy wiedzy o Festung Breslau i karty startowe, opisuję i pakuję do reklamówek rzeczy na poszczególne punkty kontrolne, laminuję kartki z informacjami, wkładam do kartonów nagrody i zaklejam je wraz z Maćkiem, pomagam przy pracach nad „urządzeniem nośnym” trackerów itp. - a w międzyczasie próbuję jeszcze załatwić sobie transport samochodowy. Niestety znów nici z tego, zgłaszam więc Maćkowi, że do bazy przyjadę PKS-em i będę o 12.30.
Po godzinie 19 opuszczam CIRS i ruszam do domu. Przed 20 wreszcie mogę zacząć odgrzewać sobie obiad.
Godzina 19.55 – dzwoni komórka! Nieznany numer. Okazuje się, że to Anna Szulga. Po przedstawieniu się próbuje mi wyjaśnić skąd ma mój numer i dlaczego dzwoni, a ja szybko rozwiązuję problem, stwierdzając, że kojarzę, bo mam z nią obsadzać punkt kontrolny :-) Pada pytanie o to, jak zamierzam dotrzeć nazajutrz do bazy. Objaśniam więc szczegółowo mój plan (łącznie z numerem stanowiska na dworcu PKS, z którego ma odjechać autobus do Oławy), po czym Ania mówi, że ona ma transport samochodowy i wolne miejsce, więc mogę jechać z nią. Rewelacja! Z miejsca na to przystaję. Umawiamy się, że mam być o 11.15 na przystanku autobusowym przy pętli tramwajowej na Księżu.
Dzień kończę poszukiwaniami mojego archaicznego (starszego chyba ode mnie) namiotu. W sumie mogłem to zrobić po pierwsze wcześniej, a po drugie spytać Anię, czy ona nie bierze. Nie bardzo wiem, w jakim stanie jest mój namiot. Po raz ostatni był rozkładany – o ile sobie przypominam – 11 lat temu!
Po bezowocnym przeszukaniu piwnicy ruszam na strych. Tadam! Jest :-)


Piątek, 27 maja 2011 r.
7.00 - pobudka
Poranne zakupy i pakowanie.
10.00– wyjście z domu
10.58– SMS do Ani, informujący że dotarłem do punktu spotkania wraz z opisem ubioru w celu identyfikacji :-)
11.00 – odpowiedź: Będę za 10 min.
ok. 11.10 – nadjeżdża mój transport :-)
W drodze pierwsza rozmowa. Ania debiutuje w TROPICIELU i niewątpliwie jest podniesiona na duchu tym, że jestem weteranem i wiem co trzeba robić. Ania też ma namiot, więc niepotrzebnie tachałem swój. Poza tym robię za nawigatora i o dziwo trafiamy do Bystrzycy bez błądzenia :-)
Przed 12 zajeżdżamy przed szkołę. Oczywiście Maćka ani Sajmona jeszcze nie ma :-)
Jest za to obsada innego punktu. Dociera bus z ludźmi z „Festung Breslau” i gratami, przychodzą Mateusz i Asia z „PARASIM”, mija 12... Ach ta punktualność :-)
W końcu przybywają główni organizatorzy. Wchodzimy do szkoły i zrzucamy graty w nieczynnym gabinecie higienistki. Busem przyjeżdża Tomek Rynk i wypakowujemy z niego rzeczy.
O 12.30 zjawia się Marcin Rutkowski z siostrą Gosią oraz Kasią Herlender. Przyjechali autobusem z Oławy – tym, którym planowałem dotrzeć także ja. Dostajemy tropicielowe koszulki. Panowie rozkładają namioty w miejscu startu, panie przymocowują na płocie kartki ze strzałkami wskazującymi drogę do parkingu.
Czas mija...
Wreszcie – ja z Anią mamy się zbierać. Jedziemy na punkt! Zabieramy rzeczy i tuż po 13.30 ruszamy. Po niecałych 3 kilometrach jazdy na południe wysiadamy przy leśnej przecince. Bierzemy rzeczy. 700 metrów stamtąd jest polana, na której mamy zainstalować punkt kontrolny. Oznaczona jest kawałkiem taśmy na „bardzo charakterystycznym drzewie”, jak mówi Sajmon.
Początkowa porządna bita droga zamienia się wkrótce w błotnistą. Widać już przed nami prześwit w lesie. Polana! Wychodzimy na jej skraj i rozglądamy się za „bardzo charakterystycznym drzewem”. Mamy je! W odległości kilkudziesięciu metrów od drogi widzimy coś, co bardziej przypomina wolnostojący duży krzak niż drzewo, do gałęzi którego przywiązany jest kawałek białej taśmy. Idziemy w tamtą stronę. Trawa sięga do kolan. Szukamy jakiegoś miejsca by rozbić namiot Ani i ostatecznie instalujemy go w bezpośredniej bliskości drzewa. Na nim łatwiej będzie zawiesić lampę, lampion i kartkę z oznaczeniem punktu. Jeszcze krótka narada, w którą stronę ma być skierowane wyjście. Wychodzę z założenia, że większość drużyn przyjdzie tak jak my, więc wyjście będzie na południe.
O 14.00 w zasadzie mieliśmy punkt gotowy na przyjęcie uczestników. Problem polega na tym, że rajd zaczyna się dopiero za 6 godzin! Co tu robić?
Czas ten był wypełniony rozmowami na wiele tematów (najwięcej chyba mówiłem o stażu w PZU), rozwiązywaniem krzyżówek, konsumpcją obiadu (bułki) i kolacji (bułki) oraz konkursem piosenek zawierających w tekście nazwę jakiegoś zwierzątka :-) Wszystko to było przeplatane kolejnymi falami przelotnych opadów deszczu, a my – spacerując tam i z powrotem - udeptaliśmy w trawie przed namiotem obszerny placyk. Właśnie któreś z nas intensywnie szukało w myślach kolejnego przykładu, gdy z narożnika polany – po przeciwnej niż oczekiwana stronie – wyłoniła się pierwsza ekipa. Biegła! Rzecz jasna, były to „Psy Gończe” :-) Parafrazując pytanie mojego ukochanego króla pruskiego Fryderyka II skierowane do pruskich żołnierzy w bitwie pod Kolinem w 1757 r. można ich było spytać: „Hunde, wollt ihr ewig laufen?!” czyli: „Psy, czy chcecie biec wiecznie?!” :-) Dla nich cenna była chyba każda sekunda, bo dostali potwierdzenie na karcie startowej i tyle ich widzieliśmy :-) Jakieś 20 minut później zjawiła się kolejna ekipa, potem następna i tak w zasadzie trwało to już całą noc i dużą część poranka następnego dnia. Po 21 zaczęło dość intensywnie padać, więc najpierw Ania, a potem także ja schowaliśmy się w namiocie i przez następne dwie godziny podziwialiśmy głównie nogi kolejnych uczestników (namiot miał tylko 105 cm wysokości, a wejście było jeszcze niższe), krzycząc od czasu do czasu: „Prosimy tutaj z kartą startową!”. W tym czasie zjawiły się na naszym punkcie m.in. „Dziki Leśne” (czyli legendarni Komandosi z obozu Biały Dunajec 2008), które objadły nas z ciasteczek Ani (zostawili 3 :-) ) i pytali, czy były już „Pogromczynie dzików”. Zjawił się też Patryk Kowalczyk, który wysunął zza peleryny przeciwdeszczowej swój aparat fotograficzny i poczęstowałem nas oślepiającym fleszem...
Przed północą przestało padać, wyszedłem więc z namiotu i dzięki temu udało mi się przechwycić i obfotografować grupę „Redemptor + Dominik” z Tomkiem Ożańskim, Radkiem Kołkowskim (to właśnie Radek pierwszy mnie rozpoznał), Arturem Szymanowskim oraz Michałem, którego znam z zeszłorocznego Marszu Wielkanocnego na Ślężę. Ta grupa była wyposażona w tracker, a z tego co mówił Radek, chcieli przejść TROPICIELA możliwie najkrótszą trasą, w związku z czym – po dłuższym postoju i analizowaniu mapy – poszli z naszego punktu na azymut prosto w środek młodnika zamykającego polanę od północy (nawiasem mówiąc nocą z tego młodnika wyszło na nasz punkt dość sporo drużyn :-) ).
Gdzieś w międzyczasie niepostrzeżenie minęła północ. Do godziny 24 odwiedziło nas 58 drużyn.


Sobota, 28 maja 2011 r.
Gdy ruch zmalał, wróciłem do namiotu. Było mi trochę zimno w krótkim rękawku i cienkiej tropicielowej kurtce przeciwdeszczowej, zaszyłem się więc w śpiworze i próbowałem spać. Nie było to łatwe, gdyż chłód potęgowała wilgoć, użycie mapnika jako poduszki było raczej chybionym pomysłem, a na dodatek dręczyły nas komary (jak to się miało do zapewnień Maćka na spotkaniu dwa tygodnie wcześniej, że komarów nie ma? jęzor). No i co jakiś czas przybywały kolejne drużyny (w sumie w nocy zdarzyły się dwa godzinne interwały, gdy nie było nikogo). Ani udało się w końcu zasnąć, ja zaś męczyłem się walcząc z komarami i sennością. Zaczęło się robić coraz jaśniej...
Przybywające o brzasku drużyny widząc namiot i nikogo z obsługi na zewnątrz sądziły, że śpimy (co w połowie było prawdą :-) ), więc nasłuchałem się „Pobudka!” w wielu różnych wariantach :-) Siedząc nadal w namiocie podpisywałem i perforowałem karty. Wreszcie stwierdziłem, że można rozprostować nogi i gdzieś po 4 wyszedłem przed namiot. Przez jakieś półtorej godziny obsługiwałem drużyny sam, następnie zjawiła się Ania i tak już w dwójkę dotrwaliśmy do końca. Założyliśmy się, ile drużyn łącznie do nas dotrze. Ja obstawiłem 110, Ania 103 i to jej wynik okazał się ostatecznie bliższy prawdy (choć mieliśmy mały spór na temat tego, czy dwie dwuosobowe ekipy rowerowe, które nas nawiedziły, liczymy jako osobne drużyny :-) ).
Dla większości drużyn, które przybywały na końcu, był to już ostatni punkt do zaliczenia. To właśnie wtedy zdarzyły się na naszym punkcie wszystkie przypadki przybycia drużyn zdekompletowanych (brak było czasem nawet 3 osób!). Mi osobiście najbardziej zaimponował chłopak, który przybył do nas samotnie – z jego czteroosobowej drużyny 3 osoby zrezygnowały na którymś z wcześniejszych punktów, a on pragnął mimo to dotrzeć do mety zaliczając wszystkie PK, choć wiedział doskonale, że po doliczeniu karty (3 godziny) nie zmieści się w 12 godzinach. Podziwiam!
Po ludziach, którzy docierali ostatni, widać było w wielu wypadkach, że mają dosyć ( jeden chłopak ledwie szedł!). Mimo to wielu nie traciło humoru, zresztą my jako obsada próbowaliśmy zachęcać ich do uśmiechu. Trochę szkoda, że nie zapisałem ich co ciekawszych wypowiedzi, tak jak robili to koledzy z innego punktu (o czym na końcu). Ostatnia drużyna zjawiła się u nas tuż przed 9.30. Pytali o możliwość dotarcia do mety w pół godziny. Mieli 3,5 km do bazy standardową drogą (bądź trochę mniej na skróty), co oznaczało, że musieli rozwinąć prędkość 7 km/h, żeby zdążyć. Czy się im to udało, nie wiem.
Wreszcie zaczęliśmy się zwijać i punkt 10 ruszyliśmy z buta do bazy. Przecinka, którą poprzedniego dnia po południu maszerowaliśmy bez większych problemów, była teraz „rozjeżdżona” setkami butów, a obserwując niektóre ślady można było odtworzyć niejedną dramatyczną chwilę, która rozegrała się tam tej nocy (kilka odcisków butów świadczyło, że ich właściciele musieli się zanurzyć w błocie po kostki bądź jeździli po drodze jak po lodowisku :-) ). Po dotarciu na główną, bitą drogę maszerowało się o wiele lepiej. Już na asfalcie minął nas czerwony samochód, którym Kamil Kołkowski zwoził ekipę z punktu R, który obsadzały „Redemptory”.
Także na asfalcie dogoniliśmy Miłosza, który miał kontuzję i wlókł się z widocznym wysiłkiem w stronę mety. Porozmawialiśmy z nim chwilę i ruszyliśmy dalej.
W bazie byliśmy ok. 10.40. Przed szkołą spotkaliśmy Marcina i Kasię, którzy byli na punkcie I, a niedługo potem także Gosię, która noc spędziła w bazie. Na sali gimnastycznej trwało już wręczanie nagród. Po chwili nadszedł Papaj, z którym dopiero na zakończenie rajdu mogłem się przywitać!
Ania miała załatwiony transport – przyjechał po nią tato. Po pożegnaniu się z nią ruszyłem z Marcinem i Kasią zapolować na obiecaną grochówkę. Spotkaliśmy Alinę, która trwała przy rejestracji jak „Ostatni Mohikanin” czekając na transport z Agą Sieńko. Kilka wymienionych zdań, które przerwał Marcin mówiąc, że jest jedzenie. Pożegnałem się więc i po wpisaniu się w stołówce na listę mogłem dostać „michę”. Tradycyjna grochówka została zastąpiona żurkiem. Do naszego stolika dosiadła się drużyna, która na punkt T przybyła jako jedna z ostatnich i która widocznie nie zdążyła na rozdanie nagród.
Potem wszyscy naraz zaczęli opuszczać szkołę i się rozjeżdżać do domów. Pojawił się problem powrotu. Było po godzinie 11, a o 11.30 miał odjechać ostatni autobus – do Oławy. Ja jednak liczyłem na transport samochodowy wprost do Wrocławia, tak więc chodziłem tam i z powrotem wypytując o możliwość zabrania się z kimś autem wraz z Kasią, Marcinem i Gosią. Gdy już załatwiłem 4 miejsca w dwóch samochodach, okazało się, że Marcin i Gosia zniknęli (pojechali zapewne autobusem). Ostatecznie z Kasią nie pojechaliśmy autem, w którym miał wracać m.in. Papaj (jak planowaliśmy), a z 3 rowerzystami. Mnie podrzucili blisko domu, bo na Sępolno.
Tuż po 12.30 byłem w domu, a o 14 mogłem – po 31 godzinach na nogach – położyć się spać. Z małą, dwugodzinną przerwą na jakąś aktywność (głównie kolacyjną) przespałem 15 godzin.


Zdaję sobie sprawę, że relacja ta nie jest porywająca, ale też udział w organizacji TROPICIELA jest pewnie mniej barwnym tematem do opowieści niż branie w nim udziału w charakterze uczestnika (dobrze, że nie zamieściłem opisu perforowania ponad 100 kart na punkcie i podziału obowiązków przy potwierdzaniu dotarcia drużyny między mną a Anią :-) ).


Pora na podziękowania :-)
* Maćkowi Gaczołowi i Marcinowi Sajowi (Sajmonowi) – głównym organizatorom, za kolejny udany rajd, za olbrzymi trud, jaki włożyli w jego organizację, za ogarnięcie tak wielu spraw, o których większość osób i tak nie ma pojęcia, ale bez załatwienia których rajd by się nie odbył
* Ani Szuldze – za niemal pełną dobę spędzoną w moim towarzystwie (mam nadzieję, że nie nużącym ;-) ), za rozmowy na tak wiele tematów, konkurs piosenki, krzyżówki, humor, 20 godzin na punkcie kontrolnym (rekord długości stania na punkcie – jeśli nie ogólnotropicielowy, to przynajmniej w przypadku mojego udziału w Tropicielach), ciasteczka, wspólne obsługiwanie uczestników na PK, za transport do bazy rajdu i za tyle innych rzeczy, które może trudno wypowiedzieć, ale za które trzeba podziękować :-)
* ekipie z punktu R, której co prawda nie widziałem na żywo, ale która znajdowała się zaledwie 3 km od nas. Literka R, więc któż lepiej pasowałby do obsadzenia niż „Redemptor”?! Na rozpisce rozsyłanej przed rajdem figurowały w obsadzie tego PK tylko Aga Sieńko i Ania Dudek, ale jak widziałem na zdjęciach Radka, był tam także Kamil Kołkowski oraz Iwona. Cóż bardziej może ożywić człowieka na punkcie kontrolnym nad ranem, niż opowieść jednej z drużyn, że na punkcie R widzieli białego baranka? bardzo szczęśliwy No i niezapomniany widok wystawionego za okno worka ze śmieciami, gdy wracali samochodem do bazy jęzor
* ekipie z punktu... yyy.. bodajże K (nie mam teraz przed oczami mapy), który był naszym lewym sąsiadem (2,5 km w linii prostej) – za poczucie humoru , a zwłaszcza za spisane opowieści „z życia punktu”, szczególnie za przytoczenie dialogu z jednym z uczestników:
- Czemu masz taką mokrą kartę startową?
- A wpadłeś kiedyś do rzeki?!
* Kasi Herlender i Marcinowi Rutkowskiemu z punktu I, kolejnym przedstawicielom Redemptora na TROPICIELU, którzy towarzyszyli ekipie z Horyzontu (punkt linowy), w szczególności zaś: Marcinowi za rozpoznanie walką możliwości konsumpcji zupy, a Kasi za wskazówkę, jak nie moknąć na deszczu (należy po prostu zajmować jak najmniejszą powierzchnię :-) )
* Grupie PARASIM, zwłaszcza Mateuszowi i Asi (bo tylko ich widziałem tym razem) – za punkt strzelecki
* Grupie „Festung Breslau” za drugowojenny klimat, test historyczny (history – this is it! :-) ) i za worki z piaskiem :-)
* ekipie w bazie, zwłaszcza ludziom z Redemptora: Alinie Moczydłowskiej (za wytrwanie na posterunku do końca, choć może wbrew woli ;-) ), Pawłowi „Papajowi” Pachucie, Gosi Rutkowskiej, Marcie, Andrzejowi „Furiemu” oraz innym (jeśli tacy byli), których nie wymieniłem

Dziękuję również uczestnikom „Tropiciela”, związanym w przeszłości bądź aktualnie z DA „Redemptor”, za to, że znów „nieśli wysoko pochodnię” (jak to ujął John McCrae w wierszu „In Flanders Fields”) dopisując kolejną kartę w historii udziału ludzi z naszego DA w tym rajdzie (od pierwszej edycji!), a więc:
* Radkowi Kołkowskiemu, Tomkowi Ożańskiemu i Arturowi Szymanowskiemu(drużyna „Redemptor + Dominik”) oraz Michałowi z DA "Dominik". Gratuluję im zajęcia bardzo wysokiego drugiego miejsca w klasyfikacji nawigacyjnej (wyprzedzili w niej m.in. tegorocznego zwycięzcę TROPICIELA 6 w normalnej - czasowej klasyfikacji - Zulus Team Wrocław, oraz "brązowych medalistów", Psy Gończe)
* Komandosom z Oławy (zajęli czwarte miejsce; drużyna „Dziki Leśne”)
* Patrykowi Kowalczykowi (drużyna NN, nie spytałem na czas)
* Karolowi (drużyna NN, j.w.)
* NN dziewczynie (znam z widzenia, dane personalne wypadły z głowy – spotkaliśmy się już po zakończeniu rajdu, gdy zbierała się do odjazdu ze znajomymi)

Dziękuję też wszystkim pozostałym uczestnikom – za dowcipne uwagi usłyszane na punkcie i za to, że im się chciało maszerować w niesprzyjającej aurze i warunkach terenowych, zwłaszcza na Południu (a Północ ponoć była sucha ;-) ). W końcu : „Błoto konserwuje” bardzo szczęśliwy


Na koniec specjalne podziękowania dla sieci Orange - za to że przez prawie dobę byłem odcięty od wieści ze świata (a użytkownicy innych sieci już niekoniecznie)...


Do zobaczenia na TROPICIELU 7 (4-5 listopada)!


PS Zachęcam wszystkich do dzielenia się swoimi przeżyciami z „Tropiciela” (Radek, liczę na Twoją relację oczko )
PS 2 Gorące gratulacje dla wszystkich, którzy przeczytali w całości ten post :-)

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » TROPICIEL » TROPICIEL 6 – TAK BYŁO

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!


TestHub.pl - opinie, testy, oceny